Nowa drachma czy stare euro?
Ostatnio natrafiłem na pewną wypowiedź o sytuacji w Grecji i jej alternatywnej drodze do odbudowania swojej pogrążonej w kryzysie gospodarki. Pomysł ten jest stary i już nie raz pojawiał się w mediach. Do tej pory jednak nie komentowaliśmy tej sytuacji na łamach tego bloga. Mowa o pełnym bankructwie Grecji, opuszczeniu strefy euro i wprowadzeniu nowej drachmy.
Autor wspominanego tekstu pisze w nim, że gwałtownie deprecjująca drachma poprawi konkurencyjność Greckiej gospodarki „niemal z dnia na dzień”. To jest twierdzenie, które moim zdaniem wymaga szerszego komentarza, gdyż nie jest do końca prawdziwe. Wyobraźmy sobie hipotetyczną sytuację. Grecja opuszcza strefę Euro. Wprowadza drachmę ustalając kurs wymiany do Euro na poziomie 4:1. Po chwili drachma ulega gigantyczne deprecjacji do poziomu powiedzmy 7:1 za Euro. Owszem spadek wartości waluty krajowej korzystnie wpływa na eksport, który staje się bardziej opłacalny. Grecy eksportują głównie usługi turystyczne, które według autora przytaczanej wypowiedzi stanowią 18% ich PKB i zapewne przy bardzo słabej drachmie udział ten wzrośnie.
Jest jednak druga strona medalu – Grecja jest gospodarką opartą o usługi w 78% (wg. Wikipedii). Musi zatem importować dobra, których nie produkuje. Należą do nich:
- maszyny,
- samochody,
- ropa naftowa,
- produkty chemiczne,
ale również żywności (i to taka podstawowa). Zobacz: Szczegółowa struktura importu i eksportu żywności przez Grecję.
Te towary i żywność są importowane głównie z krajów strefy euro:
- Niemcy 12.1%
- Włochy 11.7%
- Rosja 7.4%
- Chiny 5.6%
- Francja 5.1%
- Holandia 4.7%
Oznacza to, że pomimo wzrostu opłacalności greckiego eksportu, wyrażone w drachmach ceny produktów podstawowej potrzeby jakim jest np. żywność, wzrosłyby w stosunku do cen obecnie wyrażonych w Euro. Prowadziłoby to w konsekwencji do jeszcze większych niepokojów społecznych. Podobna sytuacja miałaby miejsce w przemyśle, w związku z wzrostem cen importowanych towarów i środków trwałych.
Kolejnym błędnym założeniem przytaczanego tekstu jest twierdzenie, że poprawa warunków eksportu w pewnym kraju spowodowana deprecjacją jego waluty jest tożsama z wzrostem konkurencyjności tamtejszej gospodarki. Głównymi (nie jedynymi!) miernikami konkurencyjności gospodarki są jednostkowy koszt pracy oraz wydajność pracy. Nie ma żadnego racjonalnego argumentu przemawiającego za tym, że opuszczenie przez Grecję strefy euro spowoduje obniżkę kosztów pracy, gdyż Grecy są już teraz niechętni do redukcji np. swoich wynagrodzeń mimo, że w „zamian” za tego typu reformy otrzymują pomoc finansową. Wydajność też raczej nie wzrośnie.
Trzecim i ostatnim argumentem przemawiającym za tym, że wprowadzenie drachmy jest niekorzystne, jest fakt, że jej deprecjacja sprawiłaby, że wszyscy importerzy mający zobowiązania w euro nie byliby ich w stanie uregulować.
Widać zatem na powyższych przykładach, że opuszczenie przez Grecję strefy euro było by katastrofalne w skutkach dla samej Grecji. Natomiast dla Europy byłoby wyjątkowo drogie. Więcej na temat tych potencjalnych kosztów dla jednych i drugich w forsalu,
Tags: europa Grecja praca strefa euro
Komentarze 6
Arek
Koszty pracy by spadły (ale te wyrażone w Euro), bo i drachma by spadła.
Wydaje mi się że dla Greków to i tak by było najlepsze wyjście w perspektywie długoterminowej. Ewolucja finansów jak widać nie działa u nich, potrzebują mega rewolucji. Póki Grek dostaje pensję w Euro nie zgodzi się na jej obniżki, jak dostanie w drachmach nie będzie musiał się zgadzać na obniżki, bo ich nie będzie. Hiperinflacja zrobi swoje. Owszem będą niepokoje społeczne i olbrzymia drożyzna, ale po kilku latach wyszli by na prostą,co przy obecnych bailoutach jest prawie niemożliwe.
Ile zyskają na turystyce jeśli ceny w pensjonatach spadną np. o 50%, i będą w cenach tureckich czy bułgarskich.
Nie oni pierwsi i nie ostatni bankrutują.
Pozdrawiam
Piotr Baron
Racja, nie oni pierwsi i nie oni ostatni – apropo niewypłacalności różnych krajów bardzo ciekawe opracowanie do poczytania http://works.bepress.com/cgi/viewcontent.cgi?article=1001&context=deyjoy&sei-redir=1&referer=http://www.google.it/url?sa%3Dt%26rct%3Dj%26q%3Dargentina%2Bcollective%2Baction%2Bclause%26source%3Dweb%26cd%3D2%26ved%3D0CDUQFjAB%26url%3Dhttp%253A%252F%252Fworks.bepress.com%252Fcgi%252Fviewcontent.cgi%253Farticle%253D1001%2526context%253Ddeyjoy%26ei%3Dg2BHT_DfKIjPhAfO1-m7Dg%26usg%3DAFQjCNEb4rVpSAHXTo85myVYMJFwsg6mbQ%26sig2%3D8Kcq-847aDNmLA-uB-ZqMA#search=%22argentina%20collective%20action%20clause%22
moim zdaniem ten przykład jest jednak trochę inny niż podobne z przeszłości. Tutaj bankrutem stałaby się część większego organizmu finansowego i niemożliwym jest przewidzieć wpływ jaki będzie to miało na resztę Europy (zarówno gospodarczy jak i wizerunkowy). Zaufanie jest trudno odbudować. Grecy nie zasługują na nie w ogóle (oszukiwali już przy samym wstępowaniu do strefy euro) ale projekt UE jest moim zdaniem wart takiego zaufania, które jest budowane na kosztownej zasadzie, „jednostronnej solidarności” (kolokwialnie mówiąc).
Arek
Unia Europejska nie musi mieć w całości jednej waluty. Są korzyści z jej posiadania ale i wady, które teraz widać aż za bardzo. Są kraje które w UE funkcjonują bez Euro i mają się dobrze, nawet kiedy nie ma kryzysu. Są dość szczegółowe kryteria wejścia do strefy Euro, więc nie wiem czemu nie można opracować kryterii wyjścia ze strefy Euro. Niestety nikt o tym nie pomyślał wcześniej bo nie było takiej potrzeby. Gdyby były jasno określone kryteria wyjścia z Euro, nie było by tego całego zamieszania, paktów fiskalnych, bailoutów itd… Strefa Euro poradzi sobie bez Grecji i Portugalii.
Miropress
Piotrze,
Przecież mieliśmy analogiczną sytuację w Polsce na przełomie 1989/90 roku – Polska też była wtedy technicznie niewypłacalna, szalała hiperinflacja (+640% r/r) i choć zadłużenie zagraniczne nie wyglądało wtedy tak tragicznie – 42,3 mld USD (64,8% PKB wg GUS), to wydawało się, że nie było szans by je spłacić. Plan Balcerowicza zadziałał, a gdy spojrzysz na wykres PLN/USD (euro jeszcze wtedy nie było), to zobaczysz, że osłabienie złotego w latach 90-tych xx wieku było jednym z głównych czynników naprawy gospodarki.
Od tego czasu mieliśmy i kryzys rosyjski (Jelcyn – nie będzie dewaluacji rubla i dewaluacja 3 dni później) i argentyński i bankructwo Islandii. We wszystkich przypadkach rynek jakoś sobie poradził.
Problem w tym, że Grecja jest tylko wierzchołkiem góry lodowej i ratunek dla Grecji odraczany jest w czasie, by zapobiec większej katastrofie… Gdyby Grecja ogłosiła niewypłacalność od razu, to pewnie nikt nawet by nie zauważył (3 lata temu CDS-y nie stanowiły jeszcze tak wielkiego problemu na długu greckim). Ale o tym zapewne pisać będą historycy, gdy nas już nie będzie.
Powrót do drachmy był zapewne dobrym rozwiązaniem w grudniu 2008 roku – teraz, gdy już politycy obiecali solidarność i pomoc, powrót do drachmy jest praktycznie niemożliwy (choć i tak zapewne tym się skończy), bo będzie początkiem końca Unii Europejskiej.
Piotr Baron
Moim zdaniem nie do końca analogiczną (choć jestem zbyt młody żeby to pamiętać to staram się to jak najlepiej odtworzyć z dostępnym materiałów :)) bo w Polsce na początku lat ’90 zaczynaliśmy wszystko od „0” – prywatne przedsiębiorstwa nie bankrutowały bo ich nie było, państwowe bankrutowały bo 1. były nieefektywne i 2. tak było je łatwiej sprywatyzować. W Grecji upadłości będą. W Polsce powstawały instytucje wolno rynkowe – np banki, które wprawdzie musiały się później konsolidować ze względu na nienajlepsze zarządzanie ale o analogii do sytuacji w Grecji mówić nie można (zupełnie inne przyczyny). W kwestii zadłużenia zagranicznego (wobec klubu paryskiego i londyńskiego) to w zasadzie prawie całe nam umorzono – wprawdzie nie od razu ale jednak. Tu analogia do bieżących wydarzeń jest wyraźna – bez tego się obejść nie może.
Istnieje też wariant taki, że oni są na etapie „sierpnia ’80” z tą różnicą, że najpierw spróbują umorzyć sobie jak najwięcej długów zagranicznych, a później po prostu zaczną drukować drachmy. Ale naprawdę ciężko mi to sobie wyobrazić.
Zgadzam się że bankructwa się zdarzają i nie jest to koniec świata. Jest nawet świetne powiedzenie „Kapitalizm bez bankructwa jest jak chrześcijaństwo bez piekła.” To jednak, tak jak piszesz będzie miało większy zasięg działania. Ciekawe czasy.
DTL - WielkiJushen
Trystero na swoim blogu kiedyś przytaczał raport UBSu z którego wynikało, że Grecy po powrocie do starej waluty oberwą ogromnym cłem od UE, a że sami nie mają przemysłu to wzrost konkurencyjności przez deprecjację waluty na niewiele im się zda. Ponadto nastąpi run na cały sektor bankowy Grecji, a zadłużenie podmiotów prywatnych jest wciąż denominowane w euro.
Dość ciekawy pomysł ma Janusz Jankowiak, czyli wprowadzenie w Grecji czegoś na wzór bonów dewizowych z PRL. Długi zagraniczne Grecy spłacaliby euro, a wewnątrz kraju posługiwano by się bonami dewizowymi:
„Każda pensja, każda wypłata, każda płatność wewnętrzna dokonywana jest w dwóch częściach: w euro oraz bonach powiązanych z wyceną rynkową obligacji danego kraju denominowanych w euro. Te bony byłyby czymś w rodzaju słynnych bonów dewizowych w PRL stanowiących substytut pieniądza wymienialnego o istniejącej cenie rynkowej. W ten sposób obok normalnego euro w krajach niewypłacalnych zacząłby funkcjonować drugi środek płatniczy w obiegu wewnętrznym, niewymienialny, choć handlowalny, którym byłaby obligacja denominowana w euro i oprocentowana na poziomie rachunków depozytowych w bankach. Wartość tych bonów byłaby łatwa do policzenia na podstawie normalnych wycen obligacji i wartości pieniądza w czasie. Efektywnie każdy obywatel kraju strefy euro z takim systemem płatności poniósłby koszt reform przywracających zaufanie rynku, ponieważ tylko część pensji/wypłaty/świadczenia dostawałby w euro, resztę – w obligacjach/bonach. Im wcześniej reformy zakończą się powodzeniem, tym szybciej nastąpi aprecjacja tych obligacji i ich ostateczna spłata. W ten sposób każdy obywatel staje się materialnie zainteresowany rozwojem wydarzeń, które przyspieszą reformy. Takie rozwiązanie w systemie płatności dotyczyłoby nie tylko obywateli, ale również biznesu.
Sprawą do przedyskutowania jest, co zrobić z topniejącymi greckimi oszczędnościami prywatnymi. Można wszystkie greckie depozyty zamienić w określonej proporcji na normalne euro oraz bony wewnętrzne. Przez to „oszczędzone” euro poszłyby na spłatę inwestorów zewnętrznych bez większego uszczerbku dla nich, a koszt przeniesiony zostałby w pełni na tych, którzy pożyczki przejedli. Jest to rozwiązanie skrajne. Wersją łagodniejszą byłoby czasowe zamrożenie depozytów.
Ten sam model miałby zastosowanie do każdego przypadku niewypłacalności w strefie euro. Mechanizm byłby więc permanentny, a nie tymczasowy. Nie wymagałby też żadnego specjalnego funduszy ratunkowego, którego powołanie i wyposażenie w odpowiednie środki – jak widać – nie jest łatwe. Nie wymagałby też zmian traktatowych.
Wiele szczegółów pozostaje tu jeszcze do dopracowania. Ale idea wydaje się dostatecznie jasna. Najważniejsze pozostają: stabilność strefy euro, przesunięcie ciężaru i ryzyka na kraje niewypłacalne lub zagrożone niewypłacalnością, wewnętrzna motywacja do reform, ochrona rynków kapitałowych i inwestorów.
Dla osiągnięcia tych celów proponujemy sięgnięcie po model znany (obligacje/bony – a tak naprawdę bony zabezpieczone obligacjami), z systemem waluty wewnętrznej. Podobne rozwiązanie było już testowane przez Polskę w latach 70.-80. Mamy unikalną okazję, by wykorzystać nasze doświadczenia, poddając pod dyskusję konstruktywną propozycję wyjścia z impasu w strefie euro w sposób kontrolowany i dający oddech zagrożonym niewypłacalnością krajom, które mogą dowolnie regulować tempo reform bez destabilizacji rynku.”